Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 2000's. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 2000's. Pokaż wszystkie posty

Koniec sesji z... Happy Endem

Aloha! Taak, już po uczelnianych mordęgach, wszystko wraca tam gdzie powinno. Od dziś rozpoczynam tydzień oddechu i nie czekając natychmiast oddałem się przyjemnościom. I wcale nie ruszyłem na miasto, zaopatrzony o sprzęt cykający.
Tydzień temu Mateusz z KlasykiTV obwieścił światu, że kupił Fiata 126 z limitowanej serii Happy End. Ot tak na zwieńczenie swojej kolekcji, chociaż i tak wiem że trójeczka go nie satysfakcjonuje. Z opowieści wynika, że zakup odbył się za pośrednictwem metody o różnej skuteczności (zależnej od warunków i okoliczności), tak zwanej "na karteczkę". To że jest najzwyklejszym na świecie kitraniem minibochomazów z telefonem po wycieraczkach nikomu tłumaczyć nie muszę, bo sprawa jest logiczna. Potencjalny kandydat w ognistym kolorze Rosso Racing koczował na Bemowie, pod bloczkiem zresztą. Mili państwo po pół roku niespodziewanie oddzwonili i po jakże przyjemnych negocjacjach Happy End trafił do nowego właściciela.
Mateusz wyraził chęć pokazania mi nowego nabytku, a spotkanie zrealizowaliśmy dzisiaj. Podczas wspólnych obrad nie tylko rozprawialiśmy o konkretnym egzemplarzu numer 0673, ale i o sensie wypuszczenia przez Fiat Auto Poland specjalnej, pożegnalnej serii Małego Fiata, oraz jak wyglądała jej realizacja. Postanowiliśmy jeszcze doszukać się jak najwięcej szczegółów, które miały (albo niekoniecznie był taki zamiar) wyróżnić Happy Enda od pospolitego rówieśnika, Towna. Nasze wnioski i odpowiedzi na zadane pytania znajdziecie w tym hmm... teście? Artykule? Felietonie? Nie wiem w sumie jak określić, ale znajdą się elementy każdego z przytoczonych.
Zatem, Fiat 126 (bez "p" w tym roczniku, a właściwie od 1994 roku z wprowadzeniem modelu 126el) jaki jest, każdy wie/widzi/wyobrazi sobie. Sam fakt, że egzemplarz testowy pochodzi z ostatniego dnia produkcji, tj. 22 września 2000 roku jest na razie niedostrzegalny.
Kogoś mogą zdziwić zderzaki, dokładniej ich kolor. Otóż są jak najbardziej oryginalne, a warunki atmosferyczne nie miały żadnego wpływu na ich szarość. Od 1997 roku (model elx) istniała możliwość wybrania sobie koloru zderzaków, bez dopłacania do żadnego. Klienci mogli wybierać miedzy czarnym a szarym, jak na poniższym zdjęciu. Wersja wyposażenia także nie gra roli - Happy Endy można było kupić zarówno w ubogim Standardzie, jak i doposażonym SX. Maluch Mateusza na pokładzie nie posiada żadnych bajerów, a jedynym elementem nieoryginalnym są pełne kołpaki wersji SX, dołożone osobistą ręką pierwszego właściciela.
Każdy kto zetknął się z określeniem "Happy End" wie, że serię wyróżniały dwa kolory, dotąd niespotykane w Małych Fiatach. Informacja jak najbardziej prawidłowa, a były to 258 Giallo Ginestra (żółty Sporting) i 113 Rosso Racing. O ile pierwszy z nich jest nader charakterystyczny, odróżnienie drugiego od pozostałych odcieni czerwonego bywa kłopotliwe, nie tylko dla daltonistów. Można wręcz rzec, że takie Happy Endy są brane za zwykłe Eleganty, a odczuciu towarzyszy zanik chęci spojrzenia na tylną część pojazdu. Ta ma decydujący głos w sprawie, bowiem...
... unikatowa naklejka ostatecznie podwyższa powagę sytuacji. Jednakże nie można wierzyć w oznaczenie numerkowe, górujące nad fikuśnym napisem. Fiat krótko mówiąc "dał... ciała" i naklejał numerki jak leci, prawdopodobnie już na przyfabrycznym placu. Przywilej 0001 dostał się nie pierwszemu wyprodukowanemu Happy Endowi, ale pierwszemu stojącemu w rzędzie najbliżej osoby odpowiedzialnej za oznaczanie. Nasz bohater wcale nie jest 673-ci z tysiaca, a 214-ty, do czego doszliśmy po VINie.
Więc widzicie: niebieski, lekko pokraczny podpisik pozwoli wydzielić hormony zadowolenia, ale musicie przyjąć poprawkę na wiatr. Nijak się ma do rzeczywistej kolejności.
Ale może kilka słów o #0673 Mateusza? Prezencja wizualna, jak by to powiedzieć, NIE URYWA, o czym obaj doskonale wiemy. Standardowo progi i błotniki do roboty, podszybie, jak w 90% Maluchów. Cenne są inne fakty, już mniejsza że unikatowy HE itepe rarytas. Fiacik został zarejestrowany z początkiem 2001 roku i posiada stary wzór białych tablic, z polską flagą i innym typem litery "W". Oczywiście od pierwszego właściciela. Regularnie serwisowany, o czym przypomina ochoczo terkoczący motorek i sprężyste zawieszenie. Najechane też nie ma sporo, ale NIGDY nie widział garażu. Tylko parking, nawet niestrzeżony, stąd ubranie go w różnej maści immibilajzery, alarmy, blokady, przy czym wszystko działa! To auto ciężej ukraść niż nową Toyotę, zapewniam. Ten samochód po prostu wygląda jak ma wyglądać typowy miejski pomykacz po czternastu latach zwykłej eksploatacji. Bez żadnych pieścideł (co nie znaczy że nim pomiatano). Osiadnięta patyna, naderwany zderzak, kilka purchelków i naleciały w szparach meszek tworzą piękny daily-driverowy obrazek.
Ale co się przez tyle lat działo na tylnej półce wolę nie myśleć. Że PIÓRO PTAKA?? Zdechła ćma niczym nadzwyczajnym.
Ale dobra, mieliśmy szukać czegoś, co pozwoli odróżnić Happy Enda od reszty Elegantów. W sumie znaleźliśmy dwa takie bonusy, choć nie dam ręki uciąć że dla nich zarezerwowane. Po pierwsze kluczyk, ten z napisem LANCIA (z drugiej strony FIAT). Mam Towna '99 i drzwi otwieram jednym z "kropkowanych", podczas gdy tu właśnie tym. Może zgubiono oryginalny, może dorobiono, może naprawdę wyróżnik - nie wiem.
A za to bym ucałował - wycierajka bagnetu! Pierwszorzędne! Genialne w swej prostocie, a jak cieszy oko! Na dobrą sprawę może być "prezentem" od salonu za to że w końcu na dobre pozbyli się Maluchów, ale osobiście ten gadżet widzę pierwszy raz.
Poza dwoma smaczkami, wciąż jest Elegantem w innym kolorze i tanią naklejką. Zdecydowanie za mało, by uczcić odejście tak ważnego dla Polaków auta. Należy jednak pogratulować Fiatowi sam pomysł stworzenia pożegnalnej serii, ale z jej realizacją mogliby się postarać. Nie tylko w kwestii wizualnej, ale i praktycznej (bezmyślne naklejanie numerków). Rozumiem cięcie kosztów i że produkcja 126 zwyczajnie traciła sens, to prawda. Mówi się też że w biznesie nie ma sentymentów. Tak, tak... ale ten samochód produkowano 27 lat i zdążył odcisnąć piętno na polskim narodzie. Trzy miliony sztuk swoje mówią. Ja dla mnie - wszystkie Happy Endy powinny mieć chociaż maksymalne wyposażenie. Nie mówię już o tworzeniu nowego wzoru kołpaków, innej aranżacji wnętrza czy specjalnym oklejeniu karoserii...
Ale coby nie mówić: wprowadzone "zmiany" w zupełności wystarczają w osiąganiu kolosalnych cen ostatnich egzemplarzy i traktowaniu ich na miarę zabytków. Dlatego szczerze gratuluję Mateuszowi kupienia Happy Enda w rozsądnej kwocie, od porządnych ludzi :)

Miejsce: Warszawa Bemowo
Zdjęcia: Michał Bakuła

Pobliskie Testy: Volkswagen Up! 1.0 high-up!

Dzień (właściwie wieczór) dobry. Dzisiaj na blogu rewolucja!
Patrząc, jak koledzy z podwórka (Basista i Marcin) piszą znakomite artykuły, pomyślałem że i ja mógłbym stestować jakieś autko i podzielić się moimi odczuciami. Niekoniecznie klasyczne, nawet współczesne, bo auta kocha się w całości, nie częściowo. A że niedawno w rodzinie pojawił się nowy motoryzacyjny członek, ten moment nastał w dniu dzisiejszym. Zobaczymy jak mi pójdzie, huhu ;)
Ma familia od zarania gustuje w autach nowych, jeżeli już trzeba kupić. Z salonu tato kupił Wartburga, a gdy ja przyszedłem na świat podwórko zaszczycił pachnący nowością Fiat Uno. Był 98 rok gdy Wartgolf się kończył a budżet lekko kulał. Rodziciele me przyprowadzili więc świeżego Malucha Towna, od którego notabene zaczęła się niespotykana sympatia do Małych Fiatów. Kilka lat temu wprost z warszawskiego salonu trafiła do nas nowiutka Toyota Verso, dzięki której w końcu mogliśmy zabrać się na nasze coroczne nadmorskie wypady. O niej mógłbym wiele pisać, także powinna w przyszłości doczekać się testu. Jedynym używańcem, na którego się zdecydowaliśmy, był Lanos z pewnego źródła i po bardzo okazyjnej cenie. Zastąpił Malucha i jeździ u nas do tej pory.
Jednak nic nie trwa wiecznie. Deu pod względem mechaniki robi dobre samochody, oszczędzając na zabezpieczeniu antykorozyjnym. Stąd Lanosik zaczął lecieć gdzie się da, fochy miał również silnik. Po holowaniu go Maluchem z Warszawy podjęliśmy decyzję: kupujemy. Przyszłe auto miało być niewielkie, jak najtańsze w utrzymaniu, wybitnie mało palić oraz idealnie sprawdzać się w mieście. I najlepiej, rzecz jasna, nowe. Dla świętego spokoju.
Od jakiegoś czasu chodził mi po głowie najmniejszy z Volkswagenów - Up!. Tak, z wykrzyknikiem w nazwie (pisownia oryginalna). Autko na tle innych, konserwatywnych modeli niemieckiej marki (jak i bliźniaczej Skody Citigo i Seata Mii) wyróżniało się i spełniało nasze wymagania. Zachęceni niemałymi rabatami z okazji wyprodukowania 200-milionowego samochodu marki Volkswagen... wzięliśmy go ;)
Formalności blablabla. Odbieramy z salonu w Łodzi.
Nasz Up! jest w najbogatszej wersji wyposażenia, określanej jako high-up!. Na pokład wrzucili mu sporo bajerów, m.in. podgrzewane fotele i lusterka, klima, radio + 6 głośników, alufelgi 15" Spoke, asystent podjeżdżania pod górę, nawigacja zintegrowana z komputerem pokładowym czy lakierowany na biało panel deski rozdzielczej. To z tych ciekawszych, rzecz jasna. Gdy auto zostało już wydane, udaliśmy się w drogę powrotną do Otwocka. Na oko 150 kilometrów, czym pokonał swoją pierwszą trasę.
O moich wrażeniach będzie nieco później. teraz przystąpmy do ogólnej prezentacji samochodu.
Niewątpliwie wygląd jest zaletą malucha z Wolfsburga. Sam byłem w szoku, gdy zobaczyłem wersję produkcyjną modelu Up!. Toż on nie różni się od konceptu! Zupełnie nie rozumiem opinii testerów w gazetach, że Up! jest prostym, nie wyróżniającym się pudełeczkiem, kultywującym stereotyp Volkswagena jako auta bez polotu wizualnego. Otóż właśnie nie! Sylwetka rzeczywiście nie jak na trendy 2014, ale jej ubranie już co innego. Smukłe lampy (dodatkowo świetnie widoczne), całkowicie szklana tylna klapa w połączeniu z muskularnym zderzakiem i dyskretnym spojlerem z pewnością tworzą zgrany tyłeczek. Nie ma mowy o nudzie.
Z przodu - ślepy pozna, że to Vw. Wyraziste światła nawiązują do reszty Rodziny, o czym przypomina sporych rozmiarów emblemat. Brakuje atrapy chłodnicy, którą przejął zderzak, chłonąc powietrze przez estetycznie i rasowo zaprojektowane wloty.
Cały samochód sprawia wrażenie uśmiechniętego i przyjaźnie nastawionego - typowo dla aut miejskich segmentu A. Jednak Volkswagen nie wygląda jak powiększona zabaweczka. Z przodu wydaje się być szerszy, a uczucie jest potęgowane przez kobylaste opony 185. Jak na tą wielkość oczywiście, bo Up! mierzy 3,54 metra.
Patrząc na profil od razu się dostrzeże niewiarygodnie wielki rozstaw osi - przekłada się to na przestronność, o tym zaraz. Szerokie szyby zapewniają doskonałą widoczność. Czarny, perłowy kolor dodaje dostojności, natomiast alufelgi lekkości, subtelności. Szczerze to nie podobało mi się takie połączenie, bo widziałbym bardziej rasowe koło. Później się przekonałem, jak tu wszystko ze sobą współgra.
Przejdźmy do środka. Wsiedliśmy, ustawiliśmy fotel i lusterka, zamykamy drzwi. I nagle: "Kurde, ile tu miejsca!". A gdy wychodzimy, mamy przed sobą 3,5 metrowego wypierdka. Tak, Up! ma BARDZO przestronne wnętrze, spokojnie przeskakujące następny segment aut, nawet dorównując kompaktom. Naprawdę szok, jak udało się tyle wygospodarować. Siedząc zapomina się o jego wymiarach, przypominając sobie dopiero podczas parkowania. Przyjemne wrażenie utrzymuje bialutki panel, pomalowany lakierem fortepianowym oraz czarne wstawki na obszytej skórą kierownicy. Razi goła blacha drzwi, co moim zdaniem jest niedopuszczalne nawet w najtańszym samochodzie. Nieco mi zaleciało Maluchem. Chociaż co by nie mówić, w czarnym kolorze jeszcze ujdzie.
Fotele ze zintegrowanymi zagłówkami dobrze trzymają ciało i zachęcają do szybkiego brania zakrętów. Podgrzewanie działa perfekcyjnie - nie minie minuta, a człowiek się poci. Najlepiej zmniejszyć wydajność, wtedy zimą jedzie się po królewsku. Tapicerka jednak mogłaby być nieco żywsza, ale z drugiej strony niełatwo się zabrudzi.
Przesiadamy się. Z tyłu oczywiście zionie goła blacha, ale i mamy kolejny niewybaczalny błąd. Są nim... uchylane szyby! Nie że Korbotronik, tylko zwykłe wihajstry mogące ją odchylić na kilka centymetrów. Ooo nie, prestiżowy Volkswagen i taka wtopa? Tak wiem kryzys, oszczędność sratytaty, ale do przesady. Wraz jak w Maluchu! Widzicie, znów samochody przestają mieć oczywiste rzeczy, choć 15 lat temu nie były to uchylane szyby, a brak zapalniczki, dziennego licznika, grzanej tylnej itp.
Ciśniemy dalej. Kanapa jest twarda jak siedzenia w nieogrzewanym Ikarusie, w dodatku bez pasów dla piątej osoby. Nad drzwiami nie uświadczymy rozkładanych łapek, a kawę może postawić jedynie pasażer wyższy w hierarchii. Ogólną beznadzieję ratuje fakt, że tu również jest niesamowicie przestronnie w każdym istotnym obszarze (nogi, głowa, reszta ciała). Dodatkowo siedzenia przednie są specjalnie wyprofilowane na nogi pasażerów z tyłu.
Bagażnik. Śmiało można go tak określić, nie jako "większy schowek". Posiada podwójną podłogę, dzięki czemu jest naprawdę głęboki i pakowny. Jedynie high-up!y posiadały dzieloną kanapę. Przeszkadza wysoki próg załadunku i brak automatycznie podnoszonej z klapą tylnej półki. I oczywiście ponownie blacha.
W kokpicie trudno doszukać się wad. Jest prościutki w obsłudze, cieszący oko i przejrzysty. Nie wiem który raz pochwalę biały panel, ale naprawdę jest uroczy. Posiadającą wspomaganie kierownicę obraca się jednym paluszkiem, do tego jest spłaszczona u dołu jak w usportowionych Audi. Schowki w porządku, czerwone podświetlenie przełączników nie razi po oczach. Jedynie radio swoim wyglądem wraca do poprzedniego tysiąclecia, czego nie można powiedzieć o parametrach. Sześć wbudowanych głośników (w tym dwa w słupkach A) ładnie roznoszą dźwięk po wnętrzu, wydając go bardzo czysto.
Nasz Up! jest wyposażony w nawigację satelitarną, połączoną z komputerem pokładowym. Zintegrowany system pracuje płynnie i jest czytelny, choć z drobnymi błędami w tłumaczeniu. Dobrze współpracuje z radiem, co jest niezwykle istotne w trasie. O co mi chodzi? Ustawiając automapę, miła pani co jakiś czas nakazuje gdzieś skręcić. Tutaj jej głos słychać we wszystkich głośnikach, dyskretnie przyciszając na ten moment radio. Efekt jest przyjemny, bo nie trzeba co chwila go ściszać. Jeszcze mogę dodać, że wspomniana pani jest bardzo uprzejma, wręcz prosząc mnie o zjechanie na lewy pas bądź skręcenie w prawo. Nasza stara nawigacja (niefabryczna) rzucała tylko suche nakazy, jak "Skręć w lewo", a nie "Proszę teraz skręcić w lewo" ;)
A co do komputera, z początku sprawił pozytywne wrażenie. Wszystkie dane masz wyświetlone na ekraniku, możesz sobie wyzerować, włączyć tryb oszczędnej jazdy, kontrolować chwilowe spalanie... Ideał. Tylko mógłby nie przekłamywać, bo nasze przeliczenia niestety się nie zgadzają z tymi, które wyświetla. W tej kwestii komputer w Toyocie jest całkowicie szczery. Co do joty, ani setnej litra za dużo. Tutaj różnice wychodziły rzędu 0,3 l. Aj Volkswagen, Volkswagen, taka porządna marka...
Ciągnąc cięgno przy pedałach, odblokowujemy maskę. Niezwykle lekką maskę, zabezpieczaną króciutkim pręcikiem. I co mamy? Trzycylindrową Tysiączkę, rozwijającą 75 kucy. To topowa jednostka w Up!ie, co nie znaczy że wszystkie światła nasze. Silniczek ma typowe dla trzycylindrowca faflunięcie, co niektórych może denerwować, innych rozbawić, trzecich uspokoić. Taki pyrkocący fafarafa. Ale trzeba przyznać, że ma dobrą kulturę pracy, nie emituje znacznych wibracji ani też zbytnio go słychać. Katalogowo ma ponad 13 do setki, ale nie wierzę w to. Niby jak się wkręci to odchodzi, ale z miejsca jakby nie chciał, coś go blokowało. Po prostu taki urok i już przywykłem. Za to odwdzięcza się zużyciem - do 5 litrów w korkach. Ładnie, a to benzyniak.
Ale on mało zajmuje. Co to jest! Za to chciałbym zobaczyć, jak kwestię ułożenia silnika rozwiązali francuscy inżynierowie w Twingo. To obecnie jedyne produkowane auto z "sercem na tyłku", mówiąc kolokwialnie.
Jeszcze buźka, pozwalająca się uśmiechnąć w obliczu codziennych, powolnych powrotów do domu. No właśnie: Up! jest autem stworzonym do wielkomiejskiej dżungli, ponoć uwielbiającym korki i ciągłe wahania prędkości. Jak się to ma do rzeczywistości?
Trzeba przyznać, że w mieście jest niezastąpiony. Oczywiście przez parkowanie, co ekstremalnie ułatwiają ogromne połacie szyb i fakt, iż zawraca w miejscu. Czujniki można dokupić, ale i po co skoro tył jest na wyciągnięcie ręki. Jak kończy Ci się szyba, za kilkanaście centymetrów masz koniec samochodu, o czym marzą kierowcy sedanów. Parkowanie, wymijanie, zawracanie, zjeżdżanie - wszystko po mistrzowsku.
Natomiast przeszkadza zbyt słaba moc, przez co nie można "uciec" w razie ataku pędzącego BMW warszawskiego garniturka. W korkach tocząc się na biegu spala niewiarygodne ilości paliwa, o czym nie można powiedzieć w trasie. No i nieco męczy "turbodziura" (hmm jak to nazwać w silniku bez doładowania?) w dolnym zakresie obrotów, a przecież w korkach nie da się go porządnie wkręcić. Za to wszystko rekompensuje leciutko chodząca kierownica oraz sprzęgło na dotyk.
W mieście się sprawdza, a co można powiedzieć w trasie? To samo. Auto pewnie trzyma się drogi, prowadząc je odnosimy wrażenie kierowania o wiele większym samochodem. Wtedy komputer jest bardzo przydatny i równocześnie nie mamy bólu czterech liter że spalanie wzrosło o jedną dziesiątą. Jadąc 90 na piątce chwilowo pali ok. 3,5 litra, zatem zejście z średniej jest wielce prawdopodobne, choć trudne. W dieslach znacznie łatwiej to kontrolować, bo tu jak się uczepi określonej liczby, ciężko ją zbić. No i podobnie jak w mieście, moc jest czasami niewystarczająca, np. podczas wyprzedzania. Na plus idzie komfort podróżowania, bo znakomite fotele nie pozwolą na czucie dyskomfortu, a w zimie jeszcze ogrzeją. Niewątpliwie wnętrze to wielki as w rękawie Up!a.
Volkswagena mamy od ponad miesiąca i oczywiście przy przebiegu 2000 km ewentualna usterka była by czymś nie do przyjęcia. Prawdopodobnie wymieniliby cały samochód, a tego szczegółowo przebadali, przecierając oczy ze zdumienia. A główni użytkownicy, czyli ja i mama codziennie dojeżdżający do Warszawy, doceniamy jego poręczność i spryt w miejskim ruchu.
Krótko podsumowując: niemiecki producent w projektowaniu najmniejszych aut zrobił level up!, w porównaniu do ciasnego Lupo i dziadkowego Foxa. Od podstaw stworzył nowy pojazd o wielkich możliwościach, z przestronnym wnętrzem i pojemnym bagażnikiem w atrakcyjnej szacie. Up! jest dojrzałym samochodem,, który wyprzedza konkurentów pod wieloma względami. Nie ma sobie równych w dziedzinie komfortu, ale również spalania, mimo lekkich kłamstewek komputera (a dokupić start-stop to już w ogóle, darmowa jazda!). Piękny obraz psuje dość marny motorek (czekamy na GTI i nie możemy się doczekać), widoczne elementy przesadnej oszczędności oraz cena nieadekwatna do wyposażenia. Ale to w końcu Horyzont i Holcwagen, a przy rabatach można zaszaleć i dorzucić coś ekstra ;)
 
Mam nadzieję, że podobał się pierwszy teścik. Będą kolejne, a w nich rozmaite pojazdy, zabytkowe i współczesne. Przetestujemy również dwa kółka ;)
A może Ty byś chciał nam pokazać swoją motoryzacyjną dumę? Odezwij się do nas na naszym facebookowym profilu bądź na mailu (pobliskaulica@gmail.com), a spróbujemy coś ustalić.
Dziękuję za uwagę!

Autor i zdjęcia: Michał Bakuła.


I'm Plastic (with black plates), it's fantastic!

Człowiek mający jakąś pasję czasami nie wie, jak bardzo szeroko może ją rozwijać. U mnie wiadomo, zawsze były samochody i motocykle. Jeszcze za dzieciaka przeniosłem swoje zainteresowania bardziej na klasyczną stronę motoryzacji. Kolejnym etapem było robienie zdjęć, by z czasem trafić tutaj i przelewać swoje wrażenia na ekran komputera. I zawsze, ale to zawsze skupiałem się na dużych ilościach chromu czy, wręcz kontrastowo, mchu. Do czasu...
Kilka miesięcy temu dostałem zaproszenie dołączenia do grupy pasjonatów czarnych tablic rejestracyjnych. Od tej pory moje regularne polowania po stolicy nabrały nowego charakteru. Oczy błądziły po osiedlach i podwórkach, rozglądając się wokoło nie tylko za kanciastymi kształtami klasyków, ale również... stuprocentowymi Plastikami, by automatycznie skierować wzrok na przedni zderzak lub tylną klapę. Tak, na miejsce tablicy rejestracyjnej. A gdy czarny numer znajdzie się na jakimś niespotykanym wozie z końcówki lat 90 (albo nawet początku 2000), fejm się zwiększa, prawie przekraczając granicę osiąganą przy znalezieniu wrastającego i spatynowanego oldtimera. Może to dziwne, ale prawdziwe. Koledzy z grupy mnie wciągnęli i teraz focę legalne plastiki, na które Wy kichacie. Ale jednak urok czarnej blaszki całkowicie zmienia obraz takiego wozu, czyniąc go paradoksalnym i jednocześnie intrygującym.
Miastem-Władcą pod względem czarnych tablic jest według powszechnej opinii Łódź. Tam osoby będące na głodzie w kilka minut znajdą to, czego pożądają. Czyli np. prawie nieznanego u nas Opla Campo, Mazdę 323 po liftingu z 2000 roku, masę Octavii, Audiolek, Beemek z końcówki lat 90 również w limitowanych wersjach. Tak w koło Macieju, nie wyliczając wszystkiego. Moim zadaniem, jak i innych wysłanników w terenie, jest zbliżenie Warszawy do rangi osiągniętej przez Łódź. I chociaż będzie bardzo trudno, może kiedyś, za x lat, kto wie....
Jak się domyślacie, w miksie dzisiaj Wam zapodam garść autek, które można uznać za ciekawe pod warunkiem obecności czarnej tablicy. Nie spodziewajcie się starszych niż lata 90. Takowych jest masa,  choć zdarzą się wyjątki. Nie będzie też takich oczywistek jak Lanosy bądź Seicenta, których jest więcej na czarnych niż na białych. Zatem cofnijmy się o 15 lat (!), kiedy to w obieg weszły Białasy. Ale zleciało...
Proboszcz. Po Warszawie jeździ jeszcze Nissan 100NX na tych numerach. Oba CACy, niegdyś obowiązkowy model na plakacie w pokoju każdego nastolatka.
Neon, bodajże Dodge.
Czasami coś się powtórzy, jak ta Fourgonette. Btw, Marcinie, numery z Konstancina.
Znane z rajdów Stada Baranów, a obok mnie wrasta białe na płockich. Również Konstancin (WFF).
Cztery Piętnastki na mojej Osiemnastce.
Daaaleko przyjezdny Słoik.
Jak Scenic, to tylko poliftowy. Wcześniejszych jest sporo.
Na pewno ich mniej niż Nubir.
Baleniaków też niedosyt, szczególnie poliftowych. Bodajże trzecie znane w całej Polsce na czarnych.
Gratki za zaawansowany poziom zwężenia.
Arosę mam tylko jedną, za to sztukę znalezienia Lupo wykonał tylko nasz Marcin z OPCW, czego mu cholernie zazdroszczę :)
Altima, czyt. amerykańska Almera.
Forma (Samara sedan), druga w Wawie i pierwsza na miejscowych numerach.
 Windstar drugiej generacji.
Rover Metro 114 GTA. Inwalida o wyjątkowym zacięciu do szarżowania!
Tyle razy pokazywany, że już nudny.
Accent Dwójka zadebiutował w 1999 roku, sedan pewnie minimalnie później.
Sedana ciężko złapać, co dopiero kombi.
Wciąż nie mamy ostatniej Celiki, produkowanej od '99.
Yugo, the richest version.
Nie znam innego, więc powtórzę.
Dotychczas zanotowałem 3 takie Kamerki.
Pełno mamy Warczyburgów, ale na kwadracie?
Do niedawna rarytas, teraz coraz częściej wypływają. W Wawie odhaczyłem cztery sztuki, w tym jedną z Inowrocławia (BCW).
Sedanów i hatchbacków pełno, tego nie.
Horizona to na białych z drugiej strony nie kojarzę.
Gjaaa.
Jeden z dwóch, polifta nie uświadczymy.
O dziwo Omeg się nie spotyka.
Jednak ktoś ma w poważaniu obelgi i wyzwiska na temat swojego wozu i od nowości jeździ Multiplą.
Dodż Interprid, Rozpoczęcie YW.
305tka, chociaż tablice z Żyrardowa, rok 2000.
 Lewa w Górę. LW to właśnie Łódź.
O, jest otwocczanin. Bo drugiego nie kojarzę.
Był i się zmył.
To nie Polonez, a FSO Polski. Takie określenie stosowano w 1978 roku jeszcze zanim wymyślono nazwę Polonez. Tak też nazywały się egzemplarze eksportowe.
Efekt boomu na amerykańce w latach 90.
Ogólnie jakoś mało ich przetrwało.
A to ciekawe.
Świeże LDV.
Trzecia Sentra w coupecie.
Skoda Spartak prosto z garażu.
Znam tylko tego i na toruńskich TYT jeżdżącego po stolicy.
Ależ to ma klekot.
Co by nie mówić, warto czasem zabłądzić w lesie.
Wszędzie chyba już ją widzieli. Niestety zniknęła nie wiadomo gdzie.
Przy starych cenach paliw bardziej się opłacało mieć V8 by USA.
Outback!
Standardowo, po lifcie. Stąd tu trafia.
Czemu teraz nie oferują takich kolorów?
XR2i!
Łódź ma wszystkie Polówki, oprócz właśnie Jedynki.
Niby flaki z olejem i same na białych. Poza tym.
Gdzieś w Poznaniu ktoś ustrzelił W220. Serio!
Wóz sam w sobie jest rzadki.
Ach te dawne zajawki sportowymi Civikami.
Teraz Piątka najlepszych. Nawet Łódź nie ma Nosorożca, a zawstydził ich mały, zapyziały Otwock!
Znane są bodajże cztery w całej Polsce.
Gdy wypłynęło Campo, ja odpowiedziałem Hiluxem.
Oldsmobile Cutlass Supreme Coupe. Zbędna jest dygresja.
Kipi bogactwem i splendorem młodego mieszkańca podwarszawskiego Piaseczna.
Teraz krótki test poprawnego działania wzroku. Dlaczego to nie Clio po liftingu?
Znajdź trzy różnice. Jedną już znasz.
Wyszło długo, lecz postanowiłem spróbować wprowadzić coś nowego. Niecodziennego, z innej beczki. Czy zaciekawiło, to już Wasz gust. Przyznaję się, że pasja czarnych tablic mocno mnie zaraziła, może przeniosę to na innych.


Miejsce: Warszawa, Otwock, Karczew, Józefów, Wiązowna, Mińsk Mazowiecki
Zdjęcia: Michał Bakuła