Dobry wie... noc!
Tak, już po północy, chociaż i tak odczytacie to rano. Jam już wrócił na nasze kochane i PŁASKIE Mazowsze, co mnie niezmiernie cieszy. Do tej pory zastanawiam się, jak można na codzień żyć kilkaset metrów nad poziomem morza, gdzie żeby dojście z furtki do drzwi wiąże się z pokonaniem wzniesienia prawie o kącie prostym? Takież wioski osadzone w Sudetach bądź Beskidach są niezwykle urokliwe, jednakże mieszkaniem bym pogardził. Ale przecież jam jest wygodnicki podwarszawiak i nie przywykłem, podczas gdy moja ciocia z Jeleniej Góry zastanawia się, jak można żyć na czymś płaskim, bez wzniesień.
To ja już nie wnikam, tylko bez wykonywania czynności włókienniczych przechodzę do konkretów.
Moja nieobecność spowodowana była trzema wyjazdami do różnych części Polski, a właściwie jej krańców wraz z Centrum, ale to już wiecie. Najpierw dotarłem do Łodzi, by następnego dnia udać się na praktyki do położonego na Warmii Olecka i porządnie potem odpocząć w Jeleniej Górze. Z każdego rejonu przywiozłem syte fotografie, z których przygotuję trzy oddzielne wpisy, każdy o innym mieście. Zgodnie z kolejnością, pierwsza będzie Łódź. I kilka słów o niej oraz o jak się tam znalazłem.
Właściwie, Centralne Miasto było w pewnym sensie moim obiektem tranzytowym, by dostać się do położonej 50 kilometrów za nią Rossoszycy. Tam paczka ludzi z mojego ulubionego forum motoryzacyjnego zorganizowała zlocik mający na celu zapoznanie się na żywo z osobami, z którymi się na codzień konwersowało przez internet. Po drodze z Miasta Uć zabrałem dobrego znajomego Mateusza, również użytkownika wspomnianego forum, który będąc łodzianinem z krwi i kości wyprowadził mnie na wylotówkę, pokazując po drodze największe smaczki Krainy Czarnych Tablic. I tak oto niby po drodze uzbierało się kilka fotek, będących ułamkiem dziesiętnym jednego procenta ogólnej populacji klasyków. Według moich nieoficjalnych obliczeń, średni czas potrzebny na zwiedzenie Miasta Uć pozwalający na osiągnięcie poziomu zadowalającego w kwestii posiadania dowodów rzeczowych czytaj zdjęć, wynosi około dziesięciu dni roboczych + nadgodziny, doliczając weekendy. Ale jak wiadomo, wyniki są iście szacunkowe, biorące pod uwagę moje możliwości szybkiego poruszania się i posługiwania aparatem.
No dobrze, dość pitagorasowania, bo Wy i tak czekacie na jedno :)
Od razu po zgarnięciu Mateusza przed nas znienacka wyskoczyła Skodovka serii 742, która niestety kilkaset metrów dalej odmówiła posłuszeństwa. Sytuację ująłem w krótkiej rymowance:
Pędził dziadzio wylotówką
Front przeciążając lodówką,
By przed sygnalizatorem
Ruchu zacząć być oporem.
SękZet: Zjedzony Ził Zarósł Zielonym Złem.
Mateusz nie omieszkał pochwalić się swoim Małym Szczęściem, będący jednocześnie pamiątką rodzinną czekającą na odświeżenie.
A gdzieś obok biały Elegant. Śmiało mogę ogłosić, że takowe z 1994 roku można uznawać za rarytasy porównywalne do Happy Endów.
Słynna maksyma mówi, że jak chcesz zgnić auto, musisz zaprowadzić je do Łodzi. Wtedy panujące tam warunki meteorologiczne wspierane korzystnym mikroklimatem i rozwojem fauny perfekcyjnie zabiorą się za postawione wyzwanie z gwarancją profesjonalizmu. A dlaczego akurat w tej części kraju dzieją się takie cuda? I mamy kolejną nierozwiązywalną zagadkę.
Niemniej bluesa poczuł właściciel Poloneza Borewicza z roku 1979 i jednocześnie mieszkaniec podwarszawskiego Piastowa. Będąc w rozterce gdzie będzie najbezpieczniejszy jego samochód, wybrał parking strzeżony w Łodzi. Ale przecież 15 lat temu jeszcze nie udowodniono niszczycielskiej i jednocześnie niewyjaśnionej siły wspomagającej proces rdzewienia na zaparkowanych tam pojazdach.
Wybitą szybę, urwany zderzak i inne czynniki stwierdzające zagracenie pospolite można zaliczyć do antropogenicznych.
Mech się odradza, a lasy płoną.
Tak samo porastające słomą Volvo 164. Kto tam zwróci na nie uwagę...
Nie zapominajmy, gdzie jesteśmy.
Stoi pod chmurką, a stan lepszy od wielu nuffek.
Taka sytuacja, a jakże typowa.
Fiat z końcówki swych lat pobocze zajmuje, drogi nie blokuje.
Pewnie kiedyś był taksówką.
Ale w Łodzi były przecież zielone!
Kącik Miłośników Komunikacji: Volva B10L, dwa z wielu na czarnych taflach.
I być może jeden z cenniejszych wozów w całej Łodzi. Niby zwykły MR76 które jeszcze idzie znaleźć, ale nieczęsto znajduje się samochód mający ORYGINALNE pierwsze tablice z danego miasta. LDA zostało wydane w 1976 roku i jednocześnie zapoczątkowuje całą serię rozpoczynającą się na LD (dla przykładu wcześniejszy Maluch miał LDE, czyli ok. 1983 rok). Łódzcy wysłannicy są zgodni - tablica z Fiata nie jest powtórką i obecnie stanowi najniższy znany łódzki numer.
Ja nieskromnie się chwaląc również znalazłem Dużego Fiata na pierwszych warszawskich, czyli WAA, ale o nim jeszcze poczytacie.
Zasmucę Was, ale koniec. Jak mówiłem, wszystkie zdjęcia były robione w biegu i w drodze na Rosso, także wiele się nie uzbierało. Jednak miasto ma swój urok, nie do podrobienia przez żadne miejsce w Polsce. Na pewno jeszcze zawitam, aczkolwiek będę musiał uważać na samochód, by tamtejszy klimat nie podziałał negatywnie na jego stan blacharski :)
Tymczasem już szykuję relację z Bieguna Zimna. Ale w międzyczasie strzelę kilka krótkich wpisów.
Do miłego :)
Miejsce: Łódź, Województwo Łódzkie
Zdjęcia: Michał Bakuła
Tak, już po północy, chociaż i tak odczytacie to rano. Jam już wrócił na nasze kochane i PŁASKIE Mazowsze, co mnie niezmiernie cieszy. Do tej pory zastanawiam się, jak można na codzień żyć kilkaset metrów nad poziomem morza, gdzie żeby dojście z furtki do drzwi wiąże się z pokonaniem wzniesienia prawie o kącie prostym? Takież wioski osadzone w Sudetach bądź Beskidach są niezwykle urokliwe, jednakże mieszkaniem bym pogardził. Ale przecież jam jest wygodnicki podwarszawiak i nie przywykłem, podczas gdy moja ciocia z Jeleniej Góry zastanawia się, jak można żyć na czymś płaskim, bez wzniesień.
To ja już nie wnikam, tylko bez wykonywania czynności włókienniczych przechodzę do konkretów.
Moja nieobecność spowodowana była trzema wyjazdami do różnych części Polski, a właściwie jej krańców wraz z Centrum, ale to już wiecie. Najpierw dotarłem do Łodzi, by następnego dnia udać się na praktyki do położonego na Warmii Olecka i porządnie potem odpocząć w Jeleniej Górze. Z każdego rejonu przywiozłem syte fotografie, z których przygotuję trzy oddzielne wpisy, każdy o innym mieście. Zgodnie z kolejnością, pierwsza będzie Łódź. I kilka słów o niej oraz o jak się tam znalazłem.
Właściwie, Centralne Miasto było w pewnym sensie moim obiektem tranzytowym, by dostać się do położonej 50 kilometrów za nią Rossoszycy. Tam paczka ludzi z mojego ulubionego forum motoryzacyjnego zorganizowała zlocik mający na celu zapoznanie się na żywo z osobami, z którymi się na codzień konwersowało przez internet. Po drodze z Miasta Uć zabrałem dobrego znajomego Mateusza, również użytkownika wspomnianego forum, który będąc łodzianinem z krwi i kości wyprowadził mnie na wylotówkę, pokazując po drodze największe smaczki Krainy Czarnych Tablic. I tak oto niby po drodze uzbierało się kilka fotek, będących ułamkiem dziesiętnym jednego procenta ogólnej populacji klasyków. Według moich nieoficjalnych obliczeń, średni czas potrzebny na zwiedzenie Miasta Uć pozwalający na osiągnięcie poziomu zadowalającego w kwestii posiadania dowodów rzeczowych czytaj zdjęć, wynosi około dziesięciu dni roboczych + nadgodziny, doliczając weekendy. Ale jak wiadomo, wyniki są iście szacunkowe, biorące pod uwagę moje możliwości szybkiego poruszania się i posługiwania aparatem.
No dobrze, dość pitagorasowania, bo Wy i tak czekacie na jedno :)
Od razu po zgarnięciu Mateusza przed nas znienacka wyskoczyła Skodovka serii 742, która niestety kilkaset metrów dalej odmówiła posłuszeństwa. Sytuację ująłem w krótkiej rymowance:
Pędził dziadzio wylotówką
Front przeciążając lodówką,
By przed sygnalizatorem
Ruchu zacząć być oporem.
SękZet: Zjedzony Ził Zarósł Zielonym Złem.
Mateusz nie omieszkał pochwalić się swoim Małym Szczęściem, będący jednocześnie pamiątką rodzinną czekającą na odświeżenie.
A gdzieś obok biały Elegant. Śmiało mogę ogłosić, że takowe z 1994 roku można uznawać za rarytasy porównywalne do Happy Endów.
Słynna maksyma mówi, że jak chcesz zgnić auto, musisz zaprowadzić je do Łodzi. Wtedy panujące tam warunki meteorologiczne wspierane korzystnym mikroklimatem i rozwojem fauny perfekcyjnie zabiorą się za postawione wyzwanie z gwarancją profesjonalizmu. A dlaczego akurat w tej części kraju dzieją się takie cuda? I mamy kolejną nierozwiązywalną zagadkę.
Niemniej bluesa poczuł właściciel Poloneza Borewicza z roku 1979 i jednocześnie mieszkaniec podwarszawskiego Piastowa. Będąc w rozterce gdzie będzie najbezpieczniejszy jego samochód, wybrał parking strzeżony w Łodzi. Ale przecież 15 lat temu jeszcze nie udowodniono niszczycielskiej i jednocześnie niewyjaśnionej siły wspomagającej proces rdzewienia na zaparkowanych tam pojazdach.
Wybitą szybę, urwany zderzak i inne czynniki stwierdzające zagracenie pospolite można zaliczyć do antropogenicznych.
Mech się odradza, a lasy płoną.
Tak samo porastające słomą Volvo 164. Kto tam zwróci na nie uwagę...
Nie zapominajmy, gdzie jesteśmy.
Stoi pod chmurką, a stan lepszy od wielu nuffek.
Taka sytuacja, a jakże typowa.
Fiat z końcówki swych lat pobocze zajmuje, drogi nie blokuje.
Pewnie kiedyś był taksówką.
Ale w Łodzi były przecież zielone!
Kącik Miłośników Komunikacji: Volva B10L, dwa z wielu na czarnych taflach.
I być może jeden z cenniejszych wozów w całej Łodzi. Niby zwykły MR76 które jeszcze idzie znaleźć, ale nieczęsto znajduje się samochód mający ORYGINALNE pierwsze tablice z danego miasta. LDA zostało wydane w 1976 roku i jednocześnie zapoczątkowuje całą serię rozpoczynającą się na LD (dla przykładu wcześniejszy Maluch miał LDE, czyli ok. 1983 rok). Łódzcy wysłannicy są zgodni - tablica z Fiata nie jest powtórką i obecnie stanowi najniższy znany łódzki numer.
Ja nieskromnie się chwaląc również znalazłem Dużego Fiata na pierwszych warszawskich, czyli WAA, ale o nim jeszcze poczytacie.
Zasmucę Was, ale koniec. Jak mówiłem, wszystkie zdjęcia były robione w biegu i w drodze na Rosso, także wiele się nie uzbierało. Jednak miasto ma swój urok, nie do podrobienia przez żadne miejsce w Polsce. Na pewno jeszcze zawitam, aczkolwiek będę musiał uważać na samochód, by tamtejszy klimat nie podziałał negatywnie na jego stan blacharski :)
Tymczasem już szykuję relację z Bieguna Zimna. Ale w międzyczasie strzelę kilka krótkich wpisów.
Do miłego :)
Zdjęcia: Michał Bakuła
8 komentarzy:
Poloneza zaraz ktoś wystawi za 20000 jako klasyk do odrestaurowania :P
co to znaczy że LDA jest powtórką?
#John, do drobnych poprawek lakierniczych warto dodać.
#Ojcze Baldwinie, to znaczy że została wydana ponownie w latach 90, gdyż kończył im się aktualny zasób. Takie zjawisko jest na porządku dziennym w Warszawie, gdzie takie tablice jak WAA, WAB, WIW itp. można znaleźć na autach z lat 90, co może się wydawać absurdalne. Ale takie są fakty :) Nie wiem czy w Łodzi wydawali powtórki bo być może to zbyt małe miasto, ale wolę się zabezpieczyć.
Nie, nie mogę! Tego V164 nie mogę strawić!
Ponieważ w Łodzi zdarzyło mnie się parę razy służbowo przebywać (nawet RAZ nocować!), muszę zgodzić się c w temacie wyjątkowości tego miasta...;-)
@Yossarian - "stan jak na zdjęciach"
Treściwie ale zatrzymałem się na zdjęciach jednego auta i patrzę się na niego już dłuższy czas.
Miło się patrzy na tego groszkowego malca - miałem kiedyś identycznego. Był z rocznika 1985 i miał zamontowany patent bardzo grubego kalibru. Był nim dodatkowy zbiornik paliwa który mieścił 16 lub 17 litrów. Był zamontowany po stronie pasażera i od spodu wyglądał jak lustrzane odbicie tego fabrycznego - oczywiście bez drugiego wlewu. Zbiorniki były połączone grubszą rurką na dole i cieńszą na górze. Osoba od której go kupowałem jeździła tym malcem aż do Skandynawii.
Ten Maluch też jest z 1985 roku i ma częściowo jasne wnętrze. A patent genialny! :)
JEST
QRWA
CIOS
Borewicz i Volvo!!!! Co za przepiękny obraz rozpadku i dekompozycji.
Prześlij komentarz