Pobliskie Miejsca 2014 - Łuków

Pewnego wieczoru pisząc z moim frendem Łukaszem obaj stwierdziliśmy, że trzeba gdzieś pojechać. Koniecznie, bo zbyt długo tkwimy w domach. A przynajmniej on, bo przecież ja do Siedlec mam kawałek, więc to było dla mnie swego rodzaju ruszenie Czterech Liter. "Zbyt długo" okazało się dwoma tygodniami, bez odwiedzenia żadnego nieznanego dotąd miasta! I ja poczułem zew odkrywczy, wobec tego przytaknąłem na jego propozycję udania się na Lubelszczyznę. Siadłwszy do KMki, dojechałem do Siedlec, by następnie przesiąść się w drugiego kibelka obierającego kurs na Łuków. Dlaczego wybraliśmy to miasto ja Wam nie powiem, co sam nie mam pojęcia. Może bo kiedyś się przejechało po drodze, bo należało swego czasu do siedleckiego, nie wiem. Ale dotarliśmy gdzie mieliśmy dotrzeć, i skuci w czapki i szaliki wyruszyliśmy na miasto.
Pierwsze wrażenia? Denne. Spodziewaliśmy się horrendalnej ilości wszelkiej maści Holcwagenów (z nastawieniem na wiadomo jakie), ale ile ich tam jeździ przerosło nasze oczekiwania. Taka sytuacja - parking pod Lidlem. Patrzysz w lewo - Golf 2 i 3 obok siebie; odwracasz wzrok - Czwórka i Pasek B5; w tył - kombo BeCzwórek. LUDU!! Można się porzygać! Seryjnie, wyszukanie tam Francuza albo Japońca można potraktować jako minichallenge. Jakby było mało, większość ma świeże tablice, mimo niskiej prezencji i ogólnego kiepskiego wrażenia. Jest prestiż - jest. Ma jeździć, nie wyglądać, prawda?
Ech mówimy, załamka. Poświęciliśmy się w mróz na łapanie rarytasów, a tu taka lipa. Ale nie poddajemy się, brniemy dalej. W końcu musiałem podnieść na coś aparat, padło na Golfa Bi-color.
Nie minęło wiele czasu, pojawiło się pierwsze polskie auto. Dziadki wracają sobie z Biedry Wąskim Caro i mają gdzieś Zachód.
Za to pod Kauflandem trafiliśmy na petardę. Chciałoby się krzyczeć, mając przez oczami dziewicze E30. Na czarnych!!!oneone
Okeyy, obniżone i z alu. Dyskretnie znaczy profesjonalnie! Nawiasem mówiąc, kierował nią facet po 60.
Ręce zmarznięte, ale w głowie radocha. W podskokach poprzez centrum łapiemy Pluszaka.
I fresztajmera Janga.
NARESZCIE pierwszy Maluch, ulga po pachy. Nie każdy wymienił siarowego Fiata na niemiecki prestiż.
FL w biedzie na Bis-kołpakach, konserwacja się wylewa. Cieszy nas że się uchował.
Czarne SDB z niskim numerem oznacza rok 1991.
Hyc przez ulicę i kanciasty kształt. Duży Fiat na komisie z rocznika... 1973. Kundel jakich mało, przód i tył z lat 80. Jedyne 5900. KTO URATUJE????
Giallo Ambra, mega lakier.
U siebie w garażu kładę pod koła dywany, ta Beczka sobie sama załatwiła. Zielony.
Za to ten Caro ma GROKI!!! Ratójmy!
A propo, Wąszczaki z Grokami trafiały się mega rzadko.
LLUbię to! Szał ciał!
Łazienkowe uchwyty na zderzakach wygrywają wszystko.
Smutny Kuc. Końcówka SDB to 1993.
Babcia podjechała pod szkołę po wnusia, ale zaparkowała z dystansem. Żeby koledzy nie zauważyli.
Jedyne co tu jest zardzewiałe, to tablica. Poza tym nie Łada, a Żiguli - posiada silnik 1600, który nie występował u nas. A Łada to właśnie nazwa eksportowa samochodu Żiguli.
Zagłówki z tyłu i szyby '98. Nie ogarniam.
To nic w porównaniu z tym, którego niedawno znalazłem w Otwocku. Pokażę niebawem.
LBJ są tablicami z Łukowa po reformie administracyjnej z 1999 roku. Odtąd miasto zaczęło należeć do województwa lubelskiego, a litera w numerze oznacza sam koniec wydawania czarnych tablic w roku 2000.
Okropnie brzydkie to. Wieje mi Citroenem HY, szczerze mówiąc.
Ale w końcu ekstrawagancki Francuz. SDX 6XXX - 1998.
Pod Biedrę zajechało pierwsze Szerokie (i brudne) Caro.
90's everywhere!
To już level hard w tym mieście, taki 300ZX.
I tak siara w choooy - Japoniec.
Wypłynął następny Typ Wąski, najładniejszy ze wszystkich.
Tak gadam że wąski nie wąski, a nie każdy musi wiedzieć co to znaczy. Wąskie Caro bardzo łatwo poznać - wlot na masce oraz węższy rozstaw tylnych kół, aż nienaturalnie. Dopiero w 1993 roku wprowadzili szerszy, bardziej cywilizowany układ.
Manta?
Była raz legenda o dwóch takich co ukradło blendę, a trzeci korzystając założył tablicę. A przynajmniej tak słyszałem.
 Statystycznie 75% Favoritów posiada ten kolor.
Najświeższe spośród widzianych tablic. Pewnie kupił jakiś muody.
Przejdźmy do tego, co w Łukowie najlepsze - PKS. Jak to w dawnym siedleckim, robi robotę i kusi do oblatania wszystkiego z aparatem. Autobusy (przeważają produkcji polskiej) są w świetnym stanie technicznym oraz najzwyczajniej w świecie pięknie wyglądają, jak w Garwolinie, Siedlcach, Mińsku Mazowieckim (chociaż z tym ostatnim jest coraz gorzej). Jednak łukowski tabor posiada niebywałego rarytasa, którego przy dobrych wiatrach można spotkać w zaledwie kilku miastach w Polsce. Sam gdy go ujrzałem, musiałem potem zbierać spod niego szczękę. Ale najpierw klasyka w postaci niezliczonych Hadziewionek i Dziesionek, a także Jelczy.
Nim dojdziemy do punktu kulminacyjnego, krótki przerywnik i kącik czarnych tablic. Przedliftowy Swift na nowych łukowskich z 1999.
Zmodernizowana Cordoba z Lublina.
Klijo Dwa, dość wtedy nowoczesne.
Przyjechała i Warsiawka ASzóstką C4, ustawiwszy się obok poprzednika, jeszcze Setki C4.
OLUdzie, wersja Style.
Czas na dwa pojazdy, które wygrały cały wyjazd, internety, moją mentalność i wszystko, wszystko. W życiu bym nie pomyślał, że w 2014 roku wciąż jeździ... Autosan H9-35! Tą krótką, miejską wersję popularnego autobusu posiadającą drzwi zwane harmonijkami produkowali bardzo krótko, bodajże do końca lat 70. Jego przeznaczeniem miał być wewnętrzny transport w mniejszych miastach, do czego się niebywale nadawał. Jeszcze przed 2010 rokiem te wersje posiadał przewoźnik w Mielcu i tamtejsze były najbardziej znane, lecz o łukowskich nie miałem pojęcia. PKS do dzisiaj posiada aż 6 sztuk na, jak śmiem twierdzić, kilkadziesiąt w całej Polsce. Wszystkie wciąż jeżdżą, niektóre nawet nie uległy modernizacji frontu, co niezmiernie mnie cieszy. Fantastyczny busik, o którego unikatowości mało osób ma pojęcie!
Wszystko oryginalne, nawet zostawili harmonijki!
Ledwo się pozbierałem po tym odkryciu, gdy znowu mój mózg nie wytrzymał. Idąc jednym z osiedli, spośród polepionych Golfów wyłoniła się...
ONA.
Nie nie, to niemożliwe. Syrena na parkingu, stojąca sobie, po prostu. Nie w rękach żadnego miłośnika. W znacznie lepszych - pierwszych.
Ktoś ma ją od nowości i ani śni zmieniać. Naprawy blacharskie wykonuje we własnym zakresie, a z części zapewne mógłby w piwnicy złożyć drugi silnik. Do tego zna auto na wylot, doświadczony ponad 30-letnią eksploatacją. Wymiana mija się z celem.
Wciąż nie mogę się otrząsnąć. Genialny pomnik PRLu, jakby wyjęta stamtąd. Wszystko tu pasuje, nic bym nie zmieniał. Widzicie, takie sytuacje wciąż są na czasie i Syrenę nadal ktoś może używać jako zwyczajne auto do załatwiania spraw na mieście. I NAWET JEJ NIE GARAŻOWAĆ!
Najbardziej mnie zastanawia, jakim cudem nie uległa osiedlowej patologii. Sami nie dowierzają i postanowili jej odpuścić? Wielce prawdopodobne.
Podsumowując: miało być dennie, wyszło mięśnie i momentami szokująco. Coś czuję, że podobnych scen nie uświadczę nigdzie indziej, lecz nie można wątpić. Nawet w nowoczesnym mieście poddającym się modzie na Zachód tkwią relikty dawnej motoryzacji. Wystarczy się wczuć, zgłębić, a same przyjdą bądź do siebie poprowadzą. Zachęcam do takich wypraw :)
Na następną wyprawę obierzemy Sokołów i Węgrów, ostatnie większe skupiska w dawnym siedleckim. Ale już na wiosnę, teraz pod kocyk.

Miejsce: Łuków, Województwo Lubelskie
Zdjęcia: Michał Bakuła